Słońce stało w zenicie, gdy Tehawanka dobrnął wreszcie do niedźwiedzich jagodowisk. Myśl o możliwości rychłego zaspokojenia głodu dodała mu sił. Bez chwili wytchnienia zaczął rozglądać się wokoło. Niedźwiedzie zazwyczaj wybierały na zimowe leże w jakimś złomie skalnym, pod korzeniami wywróconego drzewa lub dużą dziuplę w wypróchniałym pniu i wyścielały je gałązkami oraz liśćmi. Ich zimowy sen był raczej drzemką, z której budziły się i wychodziły myszkować po okolicy. Około stycznia niedźwiedzice rodziły potomstwo w zimowym legowisku. Mimo pozornie ociężałej, niezgrabnej budowy niedźwiedzie bardzo zręcznie wspinały się na drzewa, w czym pomocne im były długie, ostre pazury. Tehawanka dobrze znał zwyczaje niedźwiedzi, toteż uważnie spoglądał na drzewa. Wkrótce spostrzegł na olbrzymim cedrze charakterystyczne zadrapania pazurami. Przystanął i spojrzał w górę. Około trzydziestu stóp nad ziemią widniał w pniu otwór wystarczająco duży, aby niedźwiedź mógł się przez niego przecisnąć. Nadzieja wstąpiła w serce Indianina. Teraz przede wszystkim musiał się tylko upewnić, czy niedźwiedź urządził sobie zimowe leże w dziupli i wywabić go z kryjówki, jeśli w niej obecnie naprawdę przebywał...[fragment]