Jedli w hotelowej restauracji, potem usiedli w barze przy kominku. Jakaś kobieta śpiewała przy akompaniamencie pianina. Wracali niespiesznie do pokoju rozluźnieni i zadowoleni. Zaraz za progiem wzięli się za ręce, a Bill zaczął jq całować. Tym pocałunkiem wyraził, ile dla niego znaczyła, a po chwili obydwoje dali się ponieść namiętności, którą do siebie czuli. Na kominku palił się ogień, światła byty przyćmione. Bill zapalił świece na stoliku do kawy i usiedli na kanapie spleceni uściskiem. Powoli zdejmował z niej czarną sukienkę, a ona rozpinała mu koszulę. Cudowna była swoboda z jaką to robili, Bill delikatnie pociągnął ją w stronę łóżka. Rozebrał ją niespiesznie i zmysłowo, wślizgnęli się nadzy pod czystą pościel i leżeli tok przez dłuższy czas, jedynie trzymając się w objęciach.
- Liz, tak bardzo cię kocham.
- Ja też cię kocham - wyszeptała.