«Ekonomia i kultura były do niedawna tak odległe, jak słońce i ziemia, próby zbliżenia kończyły się za każdym razem kosmiczną awanturą. Tak było trzy lata temu na Kongresie Kultury w Krakowie, gdzie ekonomiści żądający reformy instytucji kultury zostali przepędzeni przysłowiowymi kijami, a miejsce po nich posypano solą. Spotkanie tych dwóch dziedzin wydaje się jednak nieuniknione, kultura nie poradzi sobie bez pieniędzy, a te trzeba jakoś liczyć i oceniać, jak są wydawane. Z kolei gospodarka bez kultury straci jeden z motorów, napędzających rozwój społeczny i stanie w miejscu. Potrzebny jest dialog, a przełomem w tej dziedzinie jest wydana przez Instytut Teatralny książka Hanny Trzeciak "Ekonomika teatru", od której nie mogę się oderwać od kilku dni. Autorka stoi po obu stronach barykady, jest ekonomistką, a zarazem główną księgową Teatru Wielkiego, zna więc problem od kulis. W swojej pracy zajmuje się wpływem modelu finansowania teatru na poziom działalności artystycznej - przekracza więc ekonomiczny Rubikon i wkracza w święte rejony sztuki. Już słyszę głosy oburzenia, jak można szkiełkiem i okiem policzyć wzloty ducha i drgnienia talentu! Otóż można, i nie jest to takie trudne. Okazuje się, że istnieje bardzo wiele wzorów na teatr, tylko że w Polsce nikt ich do tej pory nie znał. Weźmy pierwszy z brzegu, przedstawiający popyt na usługi teatralne we Francji: (yd/S)t=Ct+ ? Pt+ ß St+ ?Ct+?0(yd/S)t-1+??iqi+??+et Teatry brytyjskie, francuskie, szwajcarskie zostały dawno zbadane i zmierzone, analizie poddano różne sposoby ich finansowania i efektywność, mierzoną nie tylko liczbą widzów, ale także typem repertuaru czy stopniem zaufania publiczności do dyrektora. W związku z czym polityka wobec teatrów w tych krajach opiera się na naukowej bazie, tymczasem u nas wciąż zależy do kaprysu urzędnika. Na pozór konkluzje Hanny Trzeciak są oczywiste: teatry repertuarowe mają lepsze wyniki ilościowe, czyli docierają ze swymi przedstawieniami do większej liczby widzów, osiągają jednak gorsze wyniki jakościowe, mierzone takimi czynnikami, jak ocena recenzentów, występy na festiwalach czy obecność w ankiecie pisma "Teatr". Z kolei teatry nieinstytucjonalne odwrotnie: grają mniej spektakli, ale na ogół mają lepsze recenzje, więcej nagród i zaproszeń na festiwale. Warto jednak utrzymywać i jedne, i drugie, bo się dopełniają, natomiast nie warto teatrów prywatyzować i poddawać działaniu rynku, bo to oznacza rezygnację z ryzyka artystycznego i stagnację. Niby wiedzieliśmy to wszystko już przedtem, ale co innego wiedzieć, co innego rozumieć. Każdy wie, że jabłko spada z drzewa na ziemię, ale trzeba było dopiero Newtona, aby nam to objaśnił. Książkę pani Trzeciak powinni przeczytać przede wszystkim urzędnicy stołecznego Biura Kultury, którzy z uporem zamieniają nam publiczne teatry w quasi-komercyjne instytucje. Może wreszcie się obudzą, kiedy "Ekonomika teatru" spadnie im na głowę.»"Wzór na teatr"Roman Pawłowski