Jako panienka chciałam być królewną, damą, czasem szlachcianką? No, dobrze - ziemianką! Mieć dworek na wsi i służbę... Co robi ziemianka? Szeleści sukniami, czyta... pachnie? Kupiłam sobie Mariannę i róże, bo (jak przeczytałam w opisie) opowiada o życiu średnio zamożnej Marianny Jasieckiej i jej męża Michała, i wreszcie, całej ich rodziny. Zaintrygowana byłam tym, że ich majątek toPolwica koło Zaniemyśla, miejsce moich studenckich praktyk rolniczych. PGR-Zaniemyśl. PGR - mój Boże! Nie myślałam wówczas, że ten nowotwór gospodarczy niszczył czyjeś przedwojenne dzieło serca... Wtedy jeszcze nie znałam Marianny. Książkę czytałam łapczywie podczas wakacji, stopniowo zaprzyjaźniając się z Nią, coraz bliższą mi kobietą, narzeczoną, żoną, matką, gospodynią. Polką o pięknej i skromnej osobowości. Nie miałam pojęcia, ile pracy jest w takim majątku! Jak bardzo nowoczesne było to gospodarstwo, ile wymagało ciężkiej pracy i wiedzy gospodarza - Michała i ile wysiłku Marianny w prowadzeniu samego domu! Zdałam sobie sprawę, że Ona dlatego dała radę tylu ciążom, porodom, wychowaniu, domowi jako takiemu, służbie i przygotowaniom do kolejnych zim (a także kolejnych ślubów własnych dzieci), że tkwiła głęboko korzeniami we własnej rodzinie, a owe kobiece mądrości wyssała z matczynym mlekiem, bo była za młodu pod opieką matki, babek, ciotek...
To piękna i mądra opowieść o polskiej rodzinie. O tym, o czym dzisiaj tak bardzo lubimy czytać, bo rodzina... rodzina, drodzy Państwo, jest ponadczasowa, jej wartość jest stała i trwała, jak wzorzec kilograma z Sevres.
[Małgorzata Kalicińska]