Oczy zamykały się ze zmęczenia, lecz uparcie walczyłem z sennością. Jak najdłużej być bogiem; nie wolno utracić ani sekundy tego błogostanu. Głowa jednak coraz częściej opada na książkę, coraz ciężej unieść powieki, z ręki wylatuje papieros, wypalając kolejną dziurę w pościeli. Wreszcie ulegam. Noc mija szybko. Nad samym ranem zaczynają mnie męczyć koszmary. Budzę się zlany potem. (...) Gwaltownie przewracam się z boku na bok, licząc wolno upływające minuty. Walczę z pokusą: jeszcze nie teraz, jeszcze przynajmniej dwie godziny! Kompotu zostało niewiele - raptem na trzy-cztery godziny funkcjonowania. (...) Czas stanął w miejscu. Rozpoczęła się wieczność...